„Należało mi się” Siedziałam na schodach z ogromnym poczuciem winy. Miałam mieszać zupkę dla dziecka, no i niby mieszałam, a ta zupka i tak się przypaliła. „Przecież powinnam była wiedzieć, że trzeba to mieszać do samego dna”. Nie wiedziałam. Miałam jakieś dwanaście lat i nigdy wcześniej nie gotowałam papkowatej zupki.
Ile to razy „należało nam się” w dzieciństwie? Ile razy to jeszcze dzisiaj tłumaczymy sobie, że dzięki temu, że rodzice krzyczeli, może bili, stawiali do kąta, wyrośliśmy na porządnych ludzi? Wydaje nam się, że to nam nie zaszkodziło, a nawet pomogło. Bo przecież zasłużyliśmy sobie, zrobiliśmy coś źle, zapomnieliśmy, nie ogarnęliśmy, nie zgadliśmy, pokłóciliśmy się z rodzeństwem, zepsuliśmy, byliśmy za głośno, wkurzyliśmy rodziców.
Czy rzeczywiście kara w tych sytuacjach pomoże? Kara, która często wynika z emocji, kara, która jest nieadekwatna, która poniża. A co by było, gdyby zamiast tego krzyku, uderzenia, kąta, była rozmowa? O tym z czym nam trudno, co się takiego stało, że tak zareagowaliśmy, a może autentyczne słowa rodzica, że gdy zrobiliśmy tak i tak, to on się wkurzył.
Czy rzeczywiście rodzice nauczyli nas w ten sposób tego poprawnego zachowania? Czy raczej tego, że wygrywa ten, kto ma więcej siły, że nie ma sprawiedliwości, że moje zdanie się nie liczy albo, że trzeba się lepiej ukrywać i pod żadnym pozorem nie przyznawać do winy? Czy rzeczywiście jedyną drogą aby kogoś „naprawić” jest sprawianie mu bólu? I czy na pewno trzeba naprawiać?
Bo przecież każde dziecko chce zadowolić swego rodzica czy innych ważnych dorosłych. Zrobi bardzo dużo aby spełnić jego oczekiwania. A czasem po prostu nie może ich spełnić. Dlatego, że tych oczekiwań jest za dużo, dlatego, że ma taki, a nie inny temperament, dlatego, że nie ma teraz na to siły, dlatego, że po prostu jest dzieckiem.
W przypadku gotowania tej zupki naprawdę chciałam dobrze. Czułam się taka dorosła i odpowiedzialna. W tym wypadku wystarczającą karą było by dla mnie to, że tę zupkę przypaliłam. Czułam się z tego powodu fatalnie, bo to znaczyło, że nie sprostałam tak ważnemu zadaniu i, że ktoś mi zaufał, a ja nie byłam godna tego zaufania, no i że dziecko nie będzie miało obiadu.
To, czego wtedy najbardziej potrzebowałam to wsparcia, rozmowy, wyjaśnienia. Zapewnienia, że takie rzeczy się zdarzają. Może propozycji abym obrała warzywa do kolejnej zupy. Może tylko pytania czy mam jakiś pomysł, co teraz, abym to ja mogła wyjść z propozycją, że obiorę warzywa. Zostałabym wtedy nie z poczuciem porażki, że zawiodłam, ale z taką nauką, że gdy się zepsuje, to zawsze można naprawić, że przypalona zupa to nie koniec świata, że zawsze jest jakieś rozwiązanie i ja potrafię je znaleźć.